Stosunki między "gorolami-werbusami" a Ślązakami w 1956r

Historia miasta i jego dzielnic
Abisall
Szeregowy
Posty: 34
Rejestracja: 11 mar 2015, o 22:56

Stosunki między "gorolami-werbusami" a Ślązakami w 1956r

Nieprzeczytany post autor: Abisall »

Może nie o Rybniku ale blisko - Czerwionka
Stanisław Broszkiewicz
Krew i prawo

 
 
 
Tutaj właśnie znalazłem przed pięciu laty potwierdzenie mych wizji o krajobrazie Monsou. Jest to także panorama kuchowska – usypana pod niebo szaro-srebrnymi hałdami, które długo ścigają się z pociągiem, zanim zostaną w tyle.
Przed pięciu laty pisałem dla „Dziennika Zachodniego” reportaż o kopalni „Dębieńsko”. Wstydzę się dziś tego reportażu i gorzko sobie rozważam, jak to się stać mogło, że nie widziałem zalążka spraw, które urosły w niczym nieprzesadzoną tragedię, zbiorową tragedię tysięcy ludzi zamieszkałych u stóp srebrnych hałd. Tu dymi nowa koksownia i dymy przecierają z rdzy wieże wyciągowe. Tam rozsiadła się Czerwionka. Tu, opodal, stoją baraki mieszczące osławiony DMG [Dom Młodego Górnika]. Dalej za horyzontem jest Rybnik, niedaleko, ale świadomość tego pobliża ulgi nie przynosi, lecz pogłębia gorycz.
Piszę ten reportaż, jak bodaj nigdy dotąd niczego nie pisałem. Piszę z rozpaczą, która jeśli rozsadzi i pogmatwa konstrukcję – proszę wybaczyć...
Przywykłem traktować raczej na wesoło, humorystycznie, popularny na Śląsku termin „gorol”. Kiedy poznałem prawdziwą, rozpaczliwą treść tego słowa, zrobiło mi się zimno. Podobno przyjechał dziennikarz. Pewnie „gorol”. Ano tak. I tu po większej części skończyła się wiara, że dziennikarz przyjechał po to, by napisać prawdę o tragedii ludzkiej. Musiałem długo i w zawstydzeniu tłumaczyć, że ja z tych „goroli”, co nie uznają podziału na „goroli” i Ślązaków, że ja z tych, którzy tę ziemię i tych ludzi szanują i kochają, że mieszkam tu bez mała dziesięć lat i tu jest moja ojczyzna. Słuchali z zachwytem i niedowierzaniem, i to najbardziej upokarzało. Muszę się jednak otrząsnąć, wyjść choć na chwilę z zamętu uczuć i zacząć pisać reportaż. Po to mnie wysłano przecież...
Ryszard Woźnica, kierowca drugiego oddziału, wziął się przecież na odwagę. Wziął się na odwagę i wybrał się do gospody na kufel piwa. Przekonacie się, że pójść we trzech na kufel piwa do czerwionkowskiej gospody czy kawiarni „Milutka” to wyczyn nie lada. Poszli jeszcze z nim: sztygar Dyrcz i starszy górnik Kowol.
W gospodzie wrzało. Tłum pijanych, ładownych w forsę z wypłaty werbusów szalał już na dobre. Czują się młodzi, mocni, zasobni i bezkarni. Leją w mordę każdego, kto się nie spodoba z profilu czy en face. Nie wiadomo, z czego się nie spodobał Woźnica, dość, że podszedł do niego Franciszek Lajk i zawołał:
– I cóż ty, p... y sztygarze?
Woźnica zbladł, ale odpowiedział:
– Idź, synek, z Bogiem, bo dostaniesz w pysk.
Lajk oniemiał. Tak jeszcze nikt nigdy mu nie ośmielił się odpowiedzieć. Przyszedł do siebie, po czym podskoczył do Woźnicy, ten umknął mu i zawołał milicjanta Bobera, który napatoczył się właśnie. Bober wyprowadził Lajka, ale za chwilę wrócili razem w najlepszej komitywie i Lajk podskoczył do Dakaua, który przyjechał jak raz ze Świętochłowic na słynny na Śląsku dębieński turniej skata.
– Ty hitlerowcu, k..., twoja mać!
Szedł doń z nożem ukrytym w kieszeni i tylko trzonek wystawał...
Tłum werbusów zrobił zgrabne kółeczko. Przytupywał z uciechy, wybaczcie mi, proszę, genus grande tej metafory – węsząc krew, która się w Czerwionce już kilkanaście godzin nie lała.
Tym razem w gospodzie nie polała się krew. Leje się za to na ulicy, w „Milutkiej”, na polach, na przystanku kolejowym...
Jan Jasiek szedł do pracy wieczorem. Dobiegli, zmasakrowali. Paulina Dudkowa szła popołudniem na spacer z dzieckiem w wózku. Przewrócili wózek, matkę wypoliczkowali wśród okrzyków:
– Masz, ty p... ny Szwabie.
Zmiażdżyli nos i wargi Goclikowi, co się ujął za pohańbionym macierzyństwem. Zatrzymali autobus. Grożąc szoferowi pobiciem, kazali się wieźć na swe kwatery, radząc przerażonym pasażerom:
– Trzymajcie pyski, bo z was marmoladę zrobimy!
Zarżnęli Eryka Goleskę. Tu zgwałcili, tam napadli i obrabowali kiosk, tu pobili, tam rozgonili, tu skopali... Idą ulicami ciasną, zwartą ławą, a ludzie w trwodze schodzą przed nimi na jezdnię, nie odpowiadając na chamskie zaczepki. Z zapadnięciem zmroku mało kto wychyli nos na ulicę, bo cała ulica należy do nich. „Ani na piwo, ani do kina, ani na spacer. Trza iść i patrzeć, czy cie kaj zza płotu czy słupa nożem nie drzysną”...
– Bili go i bili. Już leżał, to go jeszcze bili. Wołam: ludzie, nie zabijajcie! Godajom: milcz, ty k...! – W oczach dziewczyny jest jeszcze groza tamtej nocy, lęk taki, że nie pytam o nazwisko. Mało kto zresztą z informatorów podaje nazwisko. Ludziom życie miłe.
Matka dziewczyny radzi mi jeszcze:
– Dejcie se, panie, pokój z tym pisaniem. Jeszcze was kaj... jak tego Burzyka.
Burzyka? To było na Festynie Przyjaźni z CSR [Czechosłowacją], we wrześniu. Tańczono na podium, no i oczywiście werbusy zaczęli rozróbkę. „Bykami” w prawo i w lewo zaczął sadzić Kubecki, a Zacher dzielnie mu sekundował. Wtrącił się, bardzo zresztą nieśmiało, milicjant, „dostoł w rzyć i poszoł”. Wtedy wtrącił się porucznik Burzyk, syn górnika, który przyjechał na urlop do ojca. Gdy cała reszta tłukła uciekającą publiczność, tamci dwaj jęli policzkować pobitego oficera i zdzierać mu naramienniki...
Przedwczoraj ktoś – a jakże, wiadomo kto – usiłował wypalić kwasem oczy milicjantowi Cieślikowi. Wczoraj czterech werbusów skróciło sobie drogę do domu. Przez kopalnię. Nie wolno. No to co? Zbili dozorców i poszli sobie, jak chcieli. Milicja niemal na kolanach błagała ich o okazanie dokumentów... Dzisiaj... Jutro... Pojutrze...
Nie reaguję już okrzykami oburzenia. Słucham w otępieniu. To nieprawda, to niemożliwe! Niemożliwe? Przejdźcie no się wieczorem. Niedaleko, ot stąd do stacji, to zobaczycie. Nie przeszedłem się jednak wieczorem. Komuś, kto by mi zarzucił tchórzostwo, mógłbym pokazać mą książeczkę wojskową. Ale nie poszedłem. Udzieliła mi się bowiem powszechna, codzienna, dębieńsko-czerwionkowska psychoza grozy i strachu.
Analogie są niebezpieczne, mogą zaprowadzić zbyt daleko lub w ogóle na manowce. Chyba że się pamięta o proporcjach. Pamiętając o nich, przypominam sobie, że kiedyś ogromna masa ludzi, bodajże to był naród, powiedziała: dość! Okrzyk „dość” spłynął krwią. Czerwionkowskie „dość” było nieśmiałe, pojedyncze, niegroźne, ale równie jak tamta rzecz bardzo groźne, wynikłe ze skrajnej rozpaczy.
Sześciu miejscowych chłopców w wieku od lat 19 do 22, a to: Ryszard Machnik, Ewald Machruk, Zygmunt Szczyrbowski, Józef Kus, Stanisław Kuzubek i Jan Kwoska – postanowiło wziąć odwet za rzecz, jaka wydarzyła się niedawno na boisku piłkarskim, kiedy to werbusy napadli i zmasakrowali gracza Ryszarda Machnika, a od śmierci pod okutymi obcasami pijanej zgrai ocaliła Machnika tylko czynna interwencja całego zebranego na meczu społeczeństwa.
Więc tych sześciu wzięło sztachety i zasadziło się na jednego ze sprawców masakry – Franciszka Kaczyńskiego. Dopadli i stłukli sztachetami. Rozgrzani tym pomacali jeszcze żebra Buczyńskiemu i Chybale, tym dwom ostatnim zdaje się niesłusznie. Nie chcę przez to powiedzieć, że „dowalenie” Kaczyńskiemu uważam za słuszne i budujące. W ciągu paru dni cała szóstka znalazła się na mocy sankcji prokuratorskiej w więzieniu, oskarżona z artykułu 241 Kodeksu karnego. Na kartach zatrzymania w rubryce „Powód aresztowania”, czytam: „Ponieważ chodzi o czyn wysoce szkodliwy społecznie”.
W rybnickiej prokuraturze powiatowej jest słonecznie, surowo i dostojnie. Akta w idealnym wręcz porządku, harmonizują wspaniale z surową pogodą prawa, rysującą się na obliczach prokuratorów, których nazwisk nie znam, bo na zapytanie o nie odpowiedź otrzymałem li tylko w postaci milczącego uśmiechu. Wiadomo. Tajemnica państwowa. – Pani prokurator X, zastępca szefa, prokuratur Y nie odmawia wyjaśnień.
Prokuratura musiała wkroczyć. Jest to jej obowiązkiem. Nie może być pobłażania dla chuliganów. Pobłażliwość może stworzyć zgubny w skutkach precedens pobłażliwości... Potakuję i jednocześnie chce mi się na głos protestować. Zmuszam się jednak do słuchania. Nie przyjechałem tu, by mówić. Obwinieni przebywali w więzieniu mniej więcej trzy tygodnie, po czym zostali zwolnieni i odpowiadać będą z wolnej stopy. Na jakiej zasadzie zostali zwolnieni? Powód nie jest pisemnie podany w piśmie o uchyleniu aresztu. Domyślam się więc:
– A zatem okazało się, że nagle czyn wysoce szkodliwy społecznie przestał być czynem wysoce szkodliwym społecznie, prawda?
– Nie. Po prostu prokuratura odczuła coś w rodzaju litości, więc kazała zwolnić.
O tym, że aresztowanych zwolniono, bo: cała miejscowa załoga kopalni zagroziła strajkiem protestacyjnym, bo: dzień i noc bez przerwy sypały się od czerwionkowskiego społeczeństwa interwencje i protesty, o tym się dowiaduję nie w prokuraturze...
Pragnę tu wyjaśnić pani prokurator, że nie ujmuję się wcale za ową szóstką i nie bronię jej. Pozwalam sobie tylko na takie od niechcenia stwierdzenie, że wszędzie tam, gdzie prawo nie bierze człowieka w obronę, człowiek musi się bronić sam. Środkami nie zawsze pięknymi i godnymi. Z analogicznych mniej więcej powodów powstało kiedyś na Dzikim Zachodzie prawo linczu.
Nikt nie może zaprzeczyć, że przez lata dwa lub trzy, na przestrzeni całego czasu, upływającego pod znakiem dyktatury rozpasania i gwałtu w Czerwionce i Dębieńsku, nie ukarano i nie wyciągnięto konsekwencji prokuratorskich w stosunku choćby do jednej dziesiątej gwałtów i zbrodni, jakich na ludności dopuścili się werbusy. Siedzi w więzieniu oprawca porucznika Burzyka, to prawda, ale za kratki poszedł dopiero za pobicie milicjanta. Bicie kobiet, rozbijanie nosów „cywilom” i inne pochodne czyny nie zostały uprzednio uznane za szkodliwe społecznie.
Nigdy nie wykryto sprawców morderstwa dokonanego na Eryku Galesce i wcale nie twierdzę, że jest to winą nieudolności prokuratury czy złej woli z jej strony. Ale charakterystyczne jest, że kiedy trup zarżniętego Galeski leżał obok toru kolejowego, a przy trupie biło się dwóch pijanych werbusów, na oczach setki ludzi, że kiedy milicjant usiłował ich rozgrodzić i oddał werbusowi w pysk za identyczne uderzenie, wtedy prokurator jął upolityczniać milicjanta, że... łamie praworządność. Wyobraźcie sobie taką scenerię: trup na dachu budki kolejowej, sekretarz partii Żołna, werbusy nieprzytomne od bójki, ludzie, milicjant i łagodnie, choć surowo wzniesiony do góry prokuratorski palec: nie łam praworządności, choćby ci łamano żebra. Nie wiem, jak długo trwał ten żywy obraz, ale wiem, że zapadł w pamięć czerwionkowskich ludzi.
Jak się to dzieje, że od lat dwóch hula po Czerwionce bezkarnie werbusowska soldateska, że bez przerwy i bezkarnie leje się krew, że w Czerwionce trwa najbardziej dosłowna okupacja gwałtu, permanentny terror werbusów, a sześciu przywiedzionych do rozpaczy chłopaków idzie do ciupy?
Odpowiedź na to pytanie rzucił mi tłum ludzi z Dębieńska i Czerwionki. Odpowiedź tak straszną, że musiałem prosić o jej powtórzenie:
– Bo werbusy mają przywileje u władz. Bo my to nie Polacy i nie obywatele, bo nam można wszystko robić, bo my Szwaby i hitlerowcy!
Pani prokurator X nie bierze werbusów w obronę. Twierdzi jednak, że pewne rzeczy należy zrozumieć. Że ci werbusy to chłopcy niewykształceni, że oni wprawdzie nie przeżyli okupacji hitlerowskiej, ale niejeden z nich stracił z rąk hitlerowskich zbirów ojca lub matkę. I oni, ponieważ są mało uświadomieni, nie zdają sobie sprawy, że ci ludzie to nie autochtoni, lecz mieszkańcy przedwojennej Polski, a zatem nie należy ich pomawiać o niemieckość i hitleryzm. Tak zrozumiałem przyczynkarskie wysiłki pani prokurator X. Jeżelim źle zrozumiał, to, na litość boską, powiedzcie mi to, bo z takim zrozumieniem strasznie jest żyć.
– Ja nigdy nie byłem hitlerowcem – krzyczy Dakau.
Nie, nie krzyczy, płacze. I to jest okropne, że Dakau uważa za stosowne zaprzeczać, tłumaczyć się, odpowiadać na chamską obelgę.
„My was tu k... wskich Szwabów wykończymy” – oto dewiza werbusów, biednych, niewykształconych werbusów, którzy może nie sami są winni, lecz główna wina zdaniem P.T. prokuratorów leży gdzie indziej. Oto w pracy polityczno-wychowawczej, oto w braku opieki, troski i serca dla werbusów.
– Wszędzie tam, gdzie jest należyta praca KO[149], wychowanie, troska i serce, wszędzie tam jest dobrze – deklamuje prokurator Y, dodając, że problem DMG to problem niezmiernie trudny. Wychowywać, uświadamiać, opiekować się – oto prokuratorska recepta na dziejącą się zbrodnię. Wiem, panie prokuratorze, że przeczyta pan to z oburzeniem, ale ja z większym oburzeniem to piszę. Wasza rybnicka prokuratura twierdzi, że znalazła pewien sposób na, łagodnie mówiąc, bumelanckie i chuligańskie wybryki werbusów. Oto, jeśli już ktoś nadzwyczajnie broi, to go się wzywa i każe mu podpisać oświadczenie, że jak się będzie „chacharzył”, to pójdzie do kozy. Podobno nawet w jednym wypadku coś takiego pomogło. Pogratulować! Na podstawie amnestii wyszli z więzienia zasądzeni za pospolite przestępstwa zbrodniarze i śmieją się w nos każdemu. A oprawca przechodnia opuszcza posterunek MO po dwóch godzinach i woła:
– No i co? Gówno mi milicja zrobiła!
– Bo my to nie Polacy, tylko Szwaby – tak tłumaczą sobie ludzie z Dębieńska i Czerwionki stan największego bezprawia.
Czy mają rację? Nie! Trzeba wołać na cały głos, że tu racji nie mają, bo mieć jej nie mogą, bo nie wolno, aby mieli. Ale może jednak oni nie Polacy, lecz właśnie Szwaby i hitlerowcy, skoro taki Piątek miał prawo godzinami ich przesłuchiwać i rewolwer pod nos podtykać. Może oni rzeczywiście nie obywatele, skoro osławiony tutaj towarzysz Duchaj z KW „czyścił” partyjny aktyw Czerwionki, jak sam chciał? Może oni rzeczywiście są poza prawem, skoro przewodniczący z ich wolnego wyboru, Demarczyk, musiał ustąpić miejsca przywiezionemu w teczce Szymurze? Może oni naprawdę są niczym, skoro władzę w sensie wykonywania najbardziej dzikich zachcianek spełniają w Czerwionce werbusy?
– Co robić? Powiedzcie nam, co mamy robić, bo już nie idzie wytrzymać – pytają ludzie z Dębieńska i Czerwionki.
Odpowiadam pytaniem:
– No, co trzeba by zrobić?
Rzucamy tym pytaniem jak piłką. Zdaje mi się, że już wiem, czego robić nie należy, nie wolno. Nie wolno, moim zdaniem, o tym milczeć. Po drugie, nie wolno zasłaniać sobie widoku zbrodni idiotycznymi i dawno skompromitowanymi teoryjkami o uświadamianiu, wychowaniu, o pracy politycznej i agitacji, o śmojach i bojach. Nie wolno lansować bzdurnych i zakłamanych haseł tam, gdzie trzeba walić wieloletnie wyroki.
Ludzie z Czerwionki radzą nad tym, co robić. Padają najrozmaitsze propozycje, niektóre nawet dość głupie: wystrzelać, rozgonić. Nie, nie rozgonić, bo ci ludzie kopalni potrzebni. Potrzebni. Nie wiadomo, czy większy z nich pożytek, czy szkoda. Padają propozycje mądre i głębokie:
– Żeby była dobra milicja, ot taki komendant Gorzycki z Knurowa, który werbusów umiał jakoś poskromić. Żeby władze nie trzymały z bandytami i nie bały się ich. Żeby była sprawiedliwość!
Kluczem do sprawiedliwości w Czerwionce musi być na każdym kroku i jak najsurowiej egzekwowana zasada, że ludzie z Czerwionki to obywatele, to gospodarze, to równoprawni Polacy. Należy przetrącić szybko i boleśnie każdą łapę, która się na tę zasadę podniesie, należy zamknąć każdy pysk, który się przeciwko tej sprawiedliwej zasadzie odezwie. Należy działać surowo i nieustępliwie, mądrze i szlachetnie, pamiętając, że w Polsce wyzwolonej ze stalinizmu „nie ma Turczyna ani Żyda”.
Należy w rozpasanych bezkarnością bandziorów wpoić raz na zawsze przekonanie, że kopniak, cios nożem czy kastetem, obelga zadana mężczyźnie czy kobiecie z takiej na przykład Czerwionki – jest kopniakiem, ciosem i obelgą zadaną obywatelowi polskiemu.
 
PS Uważam, że posłuchu u przestępców faktycznych czy potencjalnych, że szacunku obywateli nie zdobędzie władza, która się boi i cofa, działa niezdecydowanie czy półśrodkami, która nie umie zagwarantować obywatelom podstawowego prawa Konstytucji – nietykalności osobistej. Z tego założenia wychodząc – należy i trzeba znaleźć środki na zagwarantowanie osobistego bezpieczeństwa obywateli.
Jeżeli w ciągu wielu lat stać nas było na szastanie pieniędzmi na ogromny aparat bezpieczeństwa, który egzaminu nie zdał, to dziś znaleźć powinniśmy środki na wyposażenie i przeszkolenie interwencyjnych oddziałów milicji i bezpieczeństwa. Takich oddziałów, które zjadą któregoś dnia do takiej Czerwionki i zrobią porządek, i bezpieczeństwo przywrócą. Trzeba pokryć Czerwionkę i Knurów, Chwałowice i Ostropę siecią milicyjnych patroli, które się z bandziorami cackać nie będą. Wtedy ludzie wreszcie odetchną i bać się może przestaną.
* * *
Na zakończenie chciałbym się zwrócić wprost do ciebie – Kubecki, Zacher, Lajk i inni. Będę mówić twoim językiem, bo innego przecież nie zrozumiesz. A więc słuchaj, łobuzie, który wrzeszczysz: „Szwaby” czy „hitlerowcy”. Wiedz, że kiedy cię jeszcze w projekcie nawet nie było, ta ziemia i ci ludzie krwią, potem i walką zapłacili za swoją polskość, że tym ludziom, których chamsko znieważasz, nie dał rady ani Fryderyk, ani Bismarck, ani Hakata, ani Hitler, że ci ludzie z narażeniem życia przychodzili do polskiego ruchu oporu, że tutaj, w Czerwionce w latach powstań złożyli dla Polski hekatombę krwi i wyrzeczeń. Tyle ci chciałem powiedzieć, pętaku!
 
Stanisław Broszkiewicz, Krew i prawo. „Przemiany”, 1956, nr 8.

Awatar użytkownika
AFRO
Nadszyszkownik Generalny
Posty: 3910
Rejestracja: 3 sty 2007, o 22:49
Lokalizacja: Rybnik

Re: Stosunki między "gorolami-werbusami" a Ślązakami w 1956r

Nieprzeczytany post autor: AFRO »

Dzięki za wklejenie tego tekstu. Największe wrażenie robi rok w który to napisano. A to był dopiero początek napływu na ludności na Śląsk...

Abisall
Szeregowy
Posty: 34
Rejestracja: 11 mar 2015, o 22:56

Re: Stosunki między "gorolami-werbusami" a Ślązakami w 1956r

Nieprzeczytany post autor: Abisall »

To jeden z tekstów jakie można znaleźć w antologii o której wspominałem na miniczacie. Warto poczytać - wybór tekstów z lat 1860-1989 - historia Górnego Śląska z przeróżnych punktów widzenia.

ODPOWIEDZ