Prowokację w Stodołach fajnie wplótł w swoją książkę "Parabellum.Prędkość ucieczki" Remigiusz Mróz "– Dobra, dobra. Mów – popędziła go Maria. Popatrzył na nią i przez kilka sekund się wahał, po czym powiedział: – Moje kontakty na Zachodzie twierdzą, że dla uwiarygodnienia jednej z nadgranicznych prowokacji niemieckich zostali tam wysłani pseudodziennikarze, trójka Austriaków pracujących dla gazety „Neue Stimme” w Innsbrucku. W tej chwili ich ciała leżą zakopane gdzieś przy granicy z Niemcami, a mój człowiek bierze udział w licytacji ich papierów, które dotarły do Warszawy. – Co? Jakim cudem możemy mieć takie dokumenty? – Staszek zaczął przypuszczać, że Holzer to zwyczajny oszust, który chce ich naciąć na grubą kasę. Emanuel wytłumaczył: plan niemieckiej prowokacji polegał na tym, że we wsi Stodoły – czy jak kto woli Hochlinden – niedaleko Rybnika, wieczorem ostatniego dnia sierpnia, z lasu wybiegła grupa ludzi śpiewających polskie pieśni, grożących Hitlerowi i wychwalających ministra Becka. Ostrzelali kilka budynków, a jeden zajęli, przedstawiając się jako „powstańcy śląscy”. Torturowani – Staszek zastanawiał się, przez kogo – dziennikarze austriaccy zdradzili, że była to akcja mająca na celu usprawiedliwienie ataku niemieckiego na Polskę. Dzięki temu niemieckie agencje prasowe doniosły, że Polacy zaatakowali Hochlinden, zabijając obywateli Rzeszy i chcąc zagarnąć wieś dla siebie. – Rzesza musiała się bronić – zakończył Emanuel, rozkładając szeroko ręce. – Wszystko pięknie, ale nadal nie rozumiem, skąd te papiery wzięły się w... – Chłopcze – Holzer przerwał Zaniewskiemu – myślisz, że robię was w chuja? – Powiedzmy, że po prostu jestem ciekawy z natury. Holzer ostentacyjnie westchnął. Zasadniczo nie mógł mieć pretensji do młodzieńca za podejrzliwość. Naciął w swoim życiu tylu ludzi, że zapewne już z samych oczu biło mu pragnienie okantowania rozmówcy. Nie zmieniało to jednak faktu, że Maria powinna zaufać mu na słowo. – Dokumenty, za bezcen, dostały się w łapy pewnego sprytnego skurwysyna. Przewiózł je z Rybnika do Częstochowy, ale przy granicy nikt się nie palił do ich kupna. Zbyt gorąco, zbyt blisko Niemców. Stwierdził, że jeśli gdzieś ma zbić na nich fortunę, to tylko w Warszawie. I oto mamy okazję, z której trzeba skorzystać, bo druga taka się nie trafi. – A konkrety? – włączyła się Maria, nie dając narzeczonemu dojść do słowa. – Mój plan jest prosty: zgłaszamy najwyższą ofertę na papiery. Cena nie będzie niska, bo ma na nie ochotę połowa poważnych warszawskich... powiedzmy: przedsiębiorców. Mój człowiek załatwi, żeby na dokumentach widniały nasze zdjęcia. Jest to o tyle, kurwa, genialne, że żaden Niemiec nas nie sprawdzi. Co, będą dzwonić po redakcjach austriackich gazet? – Holzer, nawet jeśli będziemy mieć lewe papiery, które nie będą mogły zostać sprawdzone, pozostanie kwestia tego, dlaczego postanowiliśmy dotrzeć do Warszawy, zamiast z Hochlinden wrócić do Austrii – odparł Zaniewski. – Warszawa to już prawie Rzesza, chłopcze. W razie czego powiemy, że goniliśmy za innymi materiałami, że relacjonujemy przebieg wojny, cokolwiek. Ale widzę, że nie rozumiesz jednej bardzo ważnej rzeczy. – Oświeć mnie. – Skoro tych troje wiedziało wcześniej, gdzie i co mają relacjonować, to musieli być psami na pasku Hitlera, Himmlera czy innego gnoja. Inaczej nie byliby dokładnie tam, gdzie nastąpiła prowokacja. – Pewnie masz rację, ale nie wiem, czy właśnie to nie zwróci na nas zbyt dużej uwagi. – Staszek ma rację. Jeśli oni działali na zlecenie, pewnie odpowiednie władze oczekują ich z niecierpliwością. Tym bardziej nikt nie uwierzy, że wybrali się do Warszawy – wtrąciła Maria. – No to jest, kurwa, pewien problem, nie ukrywam. Ale Niemcy mają teraz inne sprawy na głowie, poza tym nie wiedzą, co się stało z dziennikarzami. W razie potrzeby popchniemy bujdę o tym, jak mniejszość polska w Stodołach nas pojmała i wywiozła na przesłuchanie do Warszawy. A jeśli faktycznie wysłał ich do Stodół jakiś wysoko postawiony hitlerowiec, to pewnie mają odpowiedni status, by Wehrmacht się ich nie czepiał."
|