Mini reportaż z wizyty wnuków Józefa Manneberga
Mini reportaż z wizyty wnuków Józefa Manneberga
Mini reportaż z wizyty wnuków Józefa Manneberga
Nie chcę mieszać wątków dlatego otwieram nowy, by Wam opisać wizytę w Rybniku dwóch wnuków Józefa Manneberga, żydowskiego kupca, a raczej biznesmena, który stąd wyjechał w 1939 roku.
O moich poszukiwaniach i historii rodziny można poczytać tu i tu
Dzień krakowski
W poniedziałek pojechałam do Krakowa z rana, gdyż chciałam to "odbieranie wnuków" wykorzystać i polatać po Kazimierzu Z Mannebergami miałam się spotkać we wtorek z rana w hotelu, więc poniedziałek to był czas na zlokalizowanie ich hotelu, obczajenie drogi z hotelu na dworzec, czas na Kazimierz, no i czas na spotkanie się z jedną dziewczyną, której tata urodził się w naszym mieście, ale z niego wyjechał lata temu na drugą półkulę i tam robi karierę. Ten intrygujący wątek pominę, gdyż nie wiem, czy mogę go opisać. Gdy będę mieć zgodę, to ujawnię o kogo chodzi
(możecie się jedynie domyślać, że jest to też wątek żydowski )
Wracam do Krakowa, który mimo, że mamy wyjątkowo zimny maj (szkoda Jackowskiego, co nie ) był w miarę słoneczny. Magda (u niej miałam bazę) mieszka 7 min. pieszo od Rynku, więc Stare Miasto miałam w zasięgu ręki, a raczej nóg. Najpierw poszłam zlokalizować hotel, w którym następnego dnia miałam się spotkać z moimi gośćmi.
Wędrowałam sobie z Łobzowskiej koło Muzeum Czartoryskich, obok Bramy Floriańskiej, nawet w pewnym momencie myślałam, że może Mosad ląduje .
Chmury nad Krakowem były dość ciemne i cały czas groziła bycza ulewa.
Znalazłam hotel, w którym na drugi dzień miałam się spotkać z Mannebergami - był to Wit Stwosz (prawie przy Plantach).
Część zadania wykonałam, więc mogłam zaiwaniać na Kazimierz, gdyż tam miałam wyznaczone spotkanie z Julią - Amerykanką
Chmury zbierały się coraz gorsze, a ja miałam parasol typu składak (wciepałam go na szybko rano do plecaczka), który był totalnie powyginany i w zasadzie to mogłam se go wsadzić w... wiecie gdzie.
Zaczęło grzmieć, lać ale udało mi się dolecieć do pierwszego miejsca, które musiałam zobaczyć. Otóż nasz krajan (tak można powiedzieć) z sąsiedniego Wodzisławia, a zarazem mój serdeczny kolega otworzył na Kazimierzu filię swej kawiarenki
I tak, na ul.Józefa można skosztować boskich słodyczy z Manufaktury Leona. Należy tu wspomnieć, iż pra-wuj kolegi taką manufakturę prowadził też onegdaj u nas w Rybniku.
Miejsce niezwykle klimatyczne, przytulne, urocze i ze wspaniałą kawą oraz pralinami. Tu zrobiłam sobie mały siad na tyłek, bo miałam czas do spotkania z Julią - Amerykanką (od taty rybniczanina).
cdn. wkrótce
Nie chcę mieszać wątków dlatego otwieram nowy, by Wam opisać wizytę w Rybniku dwóch wnuków Józefa Manneberga, żydowskiego kupca, a raczej biznesmena, który stąd wyjechał w 1939 roku.
O moich poszukiwaniach i historii rodziny można poczytać tu i tu
Dzień krakowski
W poniedziałek pojechałam do Krakowa z rana, gdyż chciałam to "odbieranie wnuków" wykorzystać i polatać po Kazimierzu Z Mannebergami miałam się spotkać we wtorek z rana w hotelu, więc poniedziałek to był czas na zlokalizowanie ich hotelu, obczajenie drogi z hotelu na dworzec, czas na Kazimierz, no i czas na spotkanie się z jedną dziewczyną, której tata urodził się w naszym mieście, ale z niego wyjechał lata temu na drugą półkulę i tam robi karierę. Ten intrygujący wątek pominę, gdyż nie wiem, czy mogę go opisać. Gdy będę mieć zgodę, to ujawnię o kogo chodzi
(możecie się jedynie domyślać, że jest to też wątek żydowski )
Wracam do Krakowa, który mimo, że mamy wyjątkowo zimny maj (szkoda Jackowskiego, co nie ) był w miarę słoneczny. Magda (u niej miałam bazę) mieszka 7 min. pieszo od Rynku, więc Stare Miasto miałam w zasięgu ręki, a raczej nóg. Najpierw poszłam zlokalizować hotel, w którym następnego dnia miałam się spotkać z moimi gośćmi.
Wędrowałam sobie z Łobzowskiej koło Muzeum Czartoryskich, obok Bramy Floriańskiej, nawet w pewnym momencie myślałam, że może Mosad ląduje .
Chmury nad Krakowem były dość ciemne i cały czas groziła bycza ulewa.
Znalazłam hotel, w którym na drugi dzień miałam się spotkać z Mannebergami - był to Wit Stwosz (prawie przy Plantach).
Część zadania wykonałam, więc mogłam zaiwaniać na Kazimierz, gdyż tam miałam wyznaczone spotkanie z Julią - Amerykanką
Chmury zbierały się coraz gorsze, a ja miałam parasol typu składak (wciepałam go na szybko rano do plecaczka), który był totalnie powyginany i w zasadzie to mogłam se go wsadzić w... wiecie gdzie.
Zaczęło grzmieć, lać ale udało mi się dolecieć do pierwszego miejsca, które musiałam zobaczyć. Otóż nasz krajan (tak można powiedzieć) z sąsiedniego Wodzisławia, a zarazem mój serdeczny kolega otworzył na Kazimierzu filię swej kawiarenki
I tak, na ul.Józefa można skosztować boskich słodyczy z Manufaktury Leona. Należy tu wspomnieć, iż pra-wuj kolegi taką manufakturę prowadził też onegdaj u nas w Rybniku.
Miejsce niezwykle klimatyczne, przytulne, urocze i ze wspaniałą kawą oraz pralinami. Tu zrobiłam sobie mały siad na tyłek, bo miałam czas do spotkania z Julią - Amerykanką (od taty rybniczanina).
cdn. wkrótce
Re: Mini reportaż z wizyty wnuków Józefa Manneberga
Ze Słodkiej Manufaktury Leona skierowałam się w stronę Chederu - kawiarenki w pobliżu Szerokiej. Chybcikiem, jak to mówią w jednym banku, sprawdziłam, czy nie zaklajstrowali styropianem kapelusza na starej kamienicy przy ul.Jakuba i weszłam do Chederu.
Gdy tylko weszłam podleciała do mnie młoda, uśmiechnięta dziewczyna z okrzykiem: "Hello, are you Malgosia? It's me Julia...". Hello, hello, buzi, buzi i siadamy na ziemi, znaczy się na poduchach na ziemi w Chederze. Przecież nie powiem, że mam nogi napuchnięte jak baniaki (stare baby tak mają) i nie za bardzo wiem, gdzie je wsadzić, więc wolałabym je schować pod stołem.. Trza zgrywać młodzika i udawać, że "no problem" - siedzieć mogę i na ziemi
Julia jest rewelacyjną dziewczyną, powiązaną z naszym miastem poprzez tatę i babcię, z drugiej strony jest powiązana z Ameryką i choć ma krew polską to nie mówi po polsku. Kapitalna dziewczyna. Bywa u nas w mieście bardzo często, bo jej babcia jest już bardzo stara i poważnie choruje. W Krakowie jest na jakiejś wymianie, czy też projekcie rządowym, wraca do Stanów w lipcu.
Przez dwie godziny omówiłyśmy naszych rybnickich Żydów, koligacje rodzinne i co się tam jeszcze dało. Rozstałyśmy się, wiedząc, że nasze mejle się nie raz skrzyżują
Nabaniałe nogi podniosłam i ruszyłam dalej sprawdzać, czy jest jeszcze coś z tajemnicy Kazimierza, który odwiedzam co 2-3 lata od lat 90-tych.
Na szczęście cały czas nad Krakowem niebo się burzyło i turyści nie plątali się po ulicach, a siedzieli w knajpach. Mogłam więc spokojnie podumać w synagodze Remuh, na cmentarzu byłam prawie sama, bo padał deszcz, w bóżnicy Izzaka też dane mi było posiedzieć w ciszy, bez jazgotu zwiedzających.
Powoli zaczęłam zawracać w stronę centrum, po drodze chowając się przed deszczem albo w synagogach, albo kościołach.
Doszłam do wniosku, że muszę jeszcze sprawdzić drogę z hotelu, w którym mieli spać Mannebergowie na dworzec autobusowy. Nie mogłam wyjść na dupka, który nie wie jakim busikiem trza jechać, z którego stanowiska, i gdzie jest przejście podziemne No więc zaiwaniałam z Kazimierza nazad na Mikołajską, z potem dalej pod dworzec PKP, który wygląda niezwykle po "Euro" remoncie. Przez dworzec PKP na dworzec busowy, z niego przez Galerię Krakowską znowu na Stare Miasto.
Nade mną rozgrywał się serial pogodowy pt. "Czarne chmury"
Dochodziła mniej więcej 19-ta, gdy zaczęłam kierować w stronę stancji Magdy.
Dotarłam na kwaterę, oczywiście zaczęłam od sprzątania (za co dostałam "opeer"), potem jeszcze raz leciałam na miasto, bo Młoda wyszła z zajęć i chciała ze mną zjeść obiad (choć to raczej była kolacja) i o 22-giej już nie wiedziałam jak się nazywam. Padłam w studenckim pokoju na tapczanie i zasnęłam w minutę.
Na drugi dzień miałam już z rana spotkać swoich Mannebergów, którzy mniej więcej o tej późnej porze docierali do Krakowa. Jedni pociągiem z W-wy (bo tylko tam lądują samoloty z Tell-Awiwu), a jeden z Balic, gdyż tam latają z Zurichu.
Przed zaśnięciem zdążyłam tylko pomyśleć, ciekawe, czy będą normalni
Gdy tylko weszłam podleciała do mnie młoda, uśmiechnięta dziewczyna z okrzykiem: "Hello, are you Malgosia? It's me Julia...". Hello, hello, buzi, buzi i siadamy na ziemi, znaczy się na poduchach na ziemi w Chederze. Przecież nie powiem, że mam nogi napuchnięte jak baniaki (stare baby tak mają) i nie za bardzo wiem, gdzie je wsadzić, więc wolałabym je schować pod stołem.. Trza zgrywać młodzika i udawać, że "no problem" - siedzieć mogę i na ziemi
Julia jest rewelacyjną dziewczyną, powiązaną z naszym miastem poprzez tatę i babcię, z drugiej strony jest powiązana z Ameryką i choć ma krew polską to nie mówi po polsku. Kapitalna dziewczyna. Bywa u nas w mieście bardzo często, bo jej babcia jest już bardzo stara i poważnie choruje. W Krakowie jest na jakiejś wymianie, czy też projekcie rządowym, wraca do Stanów w lipcu.
Przez dwie godziny omówiłyśmy naszych rybnickich Żydów, koligacje rodzinne i co się tam jeszcze dało. Rozstałyśmy się, wiedząc, że nasze mejle się nie raz skrzyżują
Nabaniałe nogi podniosłam i ruszyłam dalej sprawdzać, czy jest jeszcze coś z tajemnicy Kazimierza, który odwiedzam co 2-3 lata od lat 90-tych.
Na szczęście cały czas nad Krakowem niebo się burzyło i turyści nie plątali się po ulicach, a siedzieli w knajpach. Mogłam więc spokojnie podumać w synagodze Remuh, na cmentarzu byłam prawie sama, bo padał deszcz, w bóżnicy Izzaka też dane mi było posiedzieć w ciszy, bez jazgotu zwiedzających.
Powoli zaczęłam zawracać w stronę centrum, po drodze chowając się przed deszczem albo w synagogach, albo kościołach.
Doszłam do wniosku, że muszę jeszcze sprawdzić drogę z hotelu, w którym mieli spać Mannebergowie na dworzec autobusowy. Nie mogłam wyjść na dupka, który nie wie jakim busikiem trza jechać, z którego stanowiska, i gdzie jest przejście podziemne No więc zaiwaniałam z Kazimierza nazad na Mikołajską, z potem dalej pod dworzec PKP, który wygląda niezwykle po "Euro" remoncie. Przez dworzec PKP na dworzec busowy, z niego przez Galerię Krakowską znowu na Stare Miasto.
Nade mną rozgrywał się serial pogodowy pt. "Czarne chmury"
Dochodziła mniej więcej 19-ta, gdy zaczęłam kierować w stronę stancji Magdy.
Dotarłam na kwaterę, oczywiście zaczęłam od sprzątania (za co dostałam "opeer"), potem jeszcze raz leciałam na miasto, bo Młoda wyszła z zajęć i chciała ze mną zjeść obiad (choć to raczej była kolacja) i o 22-giej już nie wiedziałam jak się nazywam. Padłam w studenckim pokoju na tapczanie i zasnęłam w minutę.
Na drugi dzień miałam już z rana spotkać swoich Mannebergów, którzy mniej więcej o tej późnej porze docierali do Krakowa. Jedni pociągiem z W-wy (bo tylko tam lądują samoloty z Tell-Awiwu), a jeden z Balic, gdyż tam latają z Zurichu.
Przed zaśnięciem zdążyłam tylko pomyśleć, ciekawe, czy będą normalni
Re: Mini reportaż z wizyty wnuków Józefa Manneberga
Spotkanie
We wtorek wstałam po cichutku, by nie budzić studentek. Piłam kawę i patrzałam na taki widok z okna krakowskiej kamienicy prawie w samym środku tego miasta. Echhhh, chyba jednak wolę moją hałdę i chwałowicką zieleń
Czas się zbierać, bo na takie spotkanie nie wolno się spóźnić. Pozbierałam klamoty, buzi córze i dawaj przez budzący się Krk wędrowałam na Mikołajską.
Wsio poukładałam sobie w głowie po angielsku i odważnie weszłam do Wita. Pytam panią recepcjonistę, czy państwo Manneberg zeszli już na śniadanie. Hmmm, lekka konsternacja, telefon na dół do restauracji i odpowiedź: "Tak, jeden pan z pokoju 32 już zszedł, bo para z pokoju 33 jeszcze nie zeszła. Proszę iść prosto, w lewo, w dół po schodach i będzie pani w naszej restauracji, koleżanka dalej panią na dole skieruje".
To walę prosto, w lewo, w dół i podchodzę do koleżanki. Znowu grzecznie pytam, czy jest już na śniadaniu pan Michael Manneberg z pokoju 32. Pani "dolna" patrzy w rejestry i mówi: "Oczywiście, to ten pan pod ścianą". Patrzę pod ścianę i widzę faceta w wieku ok. 30 lat Mówię pani "dolnej", że raczej to niemożliwe, by to był pan Michael Manneberg, gdyż powinien mieć ok. 70 lat.
A na to pani "dolna":"Ten pan jest z pokoju 32 na 100%, niech zresztą sama pani spyta".
Myśli mi po łepie latają... może wnuk Józefa, przysłał swego wnuka, może zachorował Hmm. Nic, trza się pytać.
Podchodzę i znowu z tym swoim idiotycznym uśmiechem, który moja licealna koleżanka nazywała "popisowym" pytam: "Are you Micheal Manneberg?" (czy jest pan Miechaelem Manneberg)
Młody gościu, chyba Anglik, odpowiada mi grzecznie: "Yes I am Michael, but not Manneberg".
(tak, jestem Michael, ale nie Manneberg). Myślę se: "Nieźle"
Wracam do pani "dolnej", ale pani "dolna" w sumie jest od podawania kawy i pilnowania szwedzkiego stołu. Idę więc na górę do pani "górnej" recepcyjnej. Hellloł, ten na dole to nie ten Pani górna mówi: "O! Koleżanka chyba wszystko pomyliła, bo to może był pan z pokoju 23".
Nic to, siadam w lobby i czytam reklamówki, ale nagle pani "górna" mówi: "Jest, jadą, winda ruszyła z III piętra" Wstaję i... za minutę do lobby wchodzi 3 trójka uśmiechniętych ludzi. "Malgosia?" Yes! Rzucają się do ściskania, całowania (a ile ja się nakombinowałam przedtem, czy będą ortodoksyjni, czy będą koszerni, itp., itd), przedstawiania Dodam, że w przypadku bardzo głęboko wierzących Żydów nie wchodzi w rachubę takie ściskanie obcych kobiet, czy mężczyzn.
Po kolei lecą: Eli syn Hansa (Janka), a zarazem wnuk Józefa Manneberga wraz z żoną Ruth - z Izraela oraz Michael syn Ernsta, a zarazem wnuk Józefa ze Szwajcarii. Kuzyni
Wiecie na czym polega tzw. pokrewieństwo dusz? Chyba wiecie. To jest to coś, co zaraz nas łączy z ledwo poznanymi osobami. Tu tak właśnie było. To był moment, taki pstryk w mózgu i wiedziałam, że to są cudni, wspaniali, normalni, bardzo serdeczni, wyjątkowo dowcipni ludzie. Ja ich znałam od lat, choć widziałam pierwszy raz w życiu.
Eli - lekko dziadkowaty, czyli taki z rubasznym uśmiechem, siwym wąsem, korpulentny, cały czas uśmiechnięty. Jego żona Ruth szczupła, stonowana, mniej emocjonalna od męża, też uśmiechnięta od ucha do ucha. No i Michael. Z akyntaszą (tam miał wszystkie notatki i jakieś inne skarby, z których naśmiewał się jego kuzyn), szczupły z elegancką bródką, z niemieckim, a raczej szwajcarskim twardym akcentem, też cały rozradowany.
Eli zaprasza na śniadanie i idziemy znowu prosto, w lewo i w dół. Pani "dolnej" mówią, że jestem ichnim gościem i będę z nimi jeść śniadanie. Po 5 minutach ze mnie stres spłynął kanałami do Wisły i przestałam analizować, czy używam właściwych angielskich czasów, czy nie. Co mi tam English grammar - siedzę naprzeciw wnuków Józefa Manneberga, piję z nimi kawę i to się liczy
cdn. wkrótce
We wtorek wstałam po cichutku, by nie budzić studentek. Piłam kawę i patrzałam na taki widok z okna krakowskiej kamienicy prawie w samym środku tego miasta. Echhhh, chyba jednak wolę moją hałdę i chwałowicką zieleń
Czas się zbierać, bo na takie spotkanie nie wolno się spóźnić. Pozbierałam klamoty, buzi córze i dawaj przez budzący się Krk wędrowałam na Mikołajską.
Wsio poukładałam sobie w głowie po angielsku i odważnie weszłam do Wita. Pytam panią recepcjonistę, czy państwo Manneberg zeszli już na śniadanie. Hmmm, lekka konsternacja, telefon na dół do restauracji i odpowiedź: "Tak, jeden pan z pokoju 32 już zszedł, bo para z pokoju 33 jeszcze nie zeszła. Proszę iść prosto, w lewo, w dół po schodach i będzie pani w naszej restauracji, koleżanka dalej panią na dole skieruje".
To walę prosto, w lewo, w dół i podchodzę do koleżanki. Znowu grzecznie pytam, czy jest już na śniadaniu pan Michael Manneberg z pokoju 32. Pani "dolna" patrzy w rejestry i mówi: "Oczywiście, to ten pan pod ścianą". Patrzę pod ścianę i widzę faceta w wieku ok. 30 lat Mówię pani "dolnej", że raczej to niemożliwe, by to był pan Michael Manneberg, gdyż powinien mieć ok. 70 lat.
A na to pani "dolna":"Ten pan jest z pokoju 32 na 100%, niech zresztą sama pani spyta".
Myśli mi po łepie latają... może wnuk Józefa, przysłał swego wnuka, może zachorował Hmm. Nic, trza się pytać.
Podchodzę i znowu z tym swoim idiotycznym uśmiechem, który moja licealna koleżanka nazywała "popisowym" pytam: "Are you Micheal Manneberg?" (czy jest pan Miechaelem Manneberg)
Młody gościu, chyba Anglik, odpowiada mi grzecznie: "Yes I am Michael, but not Manneberg".
(tak, jestem Michael, ale nie Manneberg). Myślę se: "Nieźle"
Wracam do pani "dolnej", ale pani "dolna" w sumie jest od podawania kawy i pilnowania szwedzkiego stołu. Idę więc na górę do pani "górnej" recepcyjnej. Hellloł, ten na dole to nie ten Pani górna mówi: "O! Koleżanka chyba wszystko pomyliła, bo to może był pan z pokoju 23".
Nic to, siadam w lobby i czytam reklamówki, ale nagle pani "górna" mówi: "Jest, jadą, winda ruszyła z III piętra" Wstaję i... za minutę do lobby wchodzi 3 trójka uśmiechniętych ludzi. "Malgosia?" Yes! Rzucają się do ściskania, całowania (a ile ja się nakombinowałam przedtem, czy będą ortodoksyjni, czy będą koszerni, itp., itd), przedstawiania Dodam, że w przypadku bardzo głęboko wierzących Żydów nie wchodzi w rachubę takie ściskanie obcych kobiet, czy mężczyzn.
Po kolei lecą: Eli syn Hansa (Janka), a zarazem wnuk Józefa Manneberga wraz z żoną Ruth - z Izraela oraz Michael syn Ernsta, a zarazem wnuk Józefa ze Szwajcarii. Kuzyni
Wiecie na czym polega tzw. pokrewieństwo dusz? Chyba wiecie. To jest to coś, co zaraz nas łączy z ledwo poznanymi osobami. Tu tak właśnie było. To był moment, taki pstryk w mózgu i wiedziałam, że to są cudni, wspaniali, normalni, bardzo serdeczni, wyjątkowo dowcipni ludzie. Ja ich znałam od lat, choć widziałam pierwszy raz w życiu.
Eli - lekko dziadkowaty, czyli taki z rubasznym uśmiechem, siwym wąsem, korpulentny, cały czas uśmiechnięty. Jego żona Ruth szczupła, stonowana, mniej emocjonalna od męża, też uśmiechnięta od ucha do ucha. No i Michael. Z akyntaszą (tam miał wszystkie notatki i jakieś inne skarby, z których naśmiewał się jego kuzyn), szczupły z elegancką bródką, z niemieckim, a raczej szwajcarskim twardym akcentem, też cały rozradowany.
Eli zaprasza na śniadanie i idziemy znowu prosto, w lewo i w dół. Pani "dolnej" mówią, że jestem ichnim gościem i będę z nimi jeść śniadanie. Po 5 minutach ze mnie stres spłynął kanałami do Wisły i przestałam analizować, czy używam właściwych angielskich czasów, czy nie. Co mi tam English grammar - siedzę naprzeciw wnuków Józefa Manneberga, piję z nimi kawę i to się liczy
cdn. wkrótce
Re: Mini reportaż z wizyty wnuków Józefa Manneberga
Pierwsze rozmowy z obydwoma panami Mannebergami to już był dla mnie raj
Po śniadaniu goście poszli się spakować i ruszyliśmy na dworzec busikowy w Krakowie. W trakcie jazdy dowiedziałam się, że dziadek po kądzieli szwajcarskiego wnuka miał w Katowicach restaurację na dworcu. Wiadomo, że starym. Skoro mieliśmy przesiadkę w Kato, to uznałam, że między Placem Andrzeja a starym dworcem nie jest zbyt duża odległość, więc poszliśmy w jego stronę. Nie za bardzo wzięłam pod uwagę to, że mieli ze sobą walizy Nie było lekko, bo Katowice rozkopane, rozwalone i z wysokimi krawężnikami. Jakoś dowlekliśmy się pod dawną stację.
Dziś wiem, że informacje Michaela były niezbyt dokładne. Otóż dziś znalazłam informację - i to na normalnej Wikipedii, że jego dziadek, urodzony w XIX w. w Toruniu, prowadzący biznesy na Śląsku najpierw w Kattowitz, potem w Katowicach, miał i owszem sklep na tej ulicy, ale pod numerem 17.
Czyli nie na dworcu, a lekko po skosie naprzeciw.
Z Dworcowej musieliśmy z powrotem na Andrzeja biec, bo czekał na nas Rybnik W busie był tłok, ale jak to powiedział Michael "No problem" i siadł na walizę.
Na przystanku przy bazylice czekał na mnie tata z autem, by pozbierać walizy i by je zawieźć do hotelu na rynku. Zabrał też żonę Eliezera. A sam Eli uznał, że skoro był tu już raz 7 lat temu, to może uda mu się poprowadzić kuzyna przez miasto i ruszył w dół ul.Powstańców.
Bezbłędnie doszedł do kamienicy dziadka, czyli pod Sobieskiego 15.
Weszliśmy na moment do DZ wzbudzając lekki popłoch u młodych dziennikarek. W końcu udało się nam dotrzeć do hotelu, gdzie goście poszli się rozpakować. Pani w recepcji znała niemiecki, więc
Przy okazji powiem, iż goście między sobą porozumiewali się po hebrajsku, a ze mną po angielsku.
Potem już został tylko obiad i to najbliżej gdzie się dało, czyli w Delicji. Widziałam, że są zmęczeni, bo poprzedniego dnia mieli długą podróż, więc pożegnałam się i poszłam na autobus z głową w chmurach - już rybnickich
Pierwszy dzień minął bardzo szybko. Na drugi dzień miały nas czekać archiwa - zarówno naszego USC jak i w Raciborzu.
Po śniadaniu goście poszli się spakować i ruszyliśmy na dworzec busikowy w Krakowie. W trakcie jazdy dowiedziałam się, że dziadek po kądzieli szwajcarskiego wnuka miał w Katowicach restaurację na dworcu. Wiadomo, że starym. Skoro mieliśmy przesiadkę w Kato, to uznałam, że między Placem Andrzeja a starym dworcem nie jest zbyt duża odległość, więc poszliśmy w jego stronę. Nie za bardzo wzięłam pod uwagę to, że mieli ze sobą walizy Nie było lekko, bo Katowice rozkopane, rozwalone i z wysokimi krawężnikami. Jakoś dowlekliśmy się pod dawną stację.
Dziś wiem, że informacje Michaela były niezbyt dokładne. Otóż dziś znalazłam informację - i to na normalnej Wikipedii, że jego dziadek, urodzony w XIX w. w Toruniu, prowadzący biznesy na Śląsku najpierw w Kattowitz, potem w Katowicach, miał i owszem sklep na tej ulicy, ale pod numerem 17.
Czyli nie na dworcu, a lekko po skosie naprzeciw.
http://pl.wikipedia.org/wiki/Ulica_Dwor ... ote-wj95-3(...) W latach międzywojennych pod numerem 5 swoją siedzibę miała dyrekcja kolei[2], a pod numerem 9 − "Bar Bufet", którego właścicielem był Jan Strużyna[3]. Przy ul. Dworcowej do 1939 działały[4]: kawiarnia Grang (ul. Dworocwa 11), sklep z wódkami Destylacja Filipa Taterka (ul. Dworocwa 17)[3], hotel "Central" z 30 pokojami (ul. Dworcowa 11)[5], restauracja "Kaiser-Automat" Karola Kriegera (ul. Dworcowa 11), restauracja Monopolowa (ul. Dworcowa 7), jadłodajnia Mleczarnia Zdrowia[6] (ul. Dworcowa 13)[3], Bank Agrar u Commerzbank[7] (ul. Dworcowa 13), Dresdener Bank (ul. Dworcowa 3), Kolejkowa Kasa Oszczędności (ul. Dworcowa 18, Książnica Śląska − antykwariat i wypożyczalnia książek (ul. Dworcowa 18). (...)
Z Dworcowej musieliśmy z powrotem na Andrzeja biec, bo czekał na nas Rybnik W busie był tłok, ale jak to powiedział Michael "No problem" i siadł na walizę.
Na przystanku przy bazylice czekał na mnie tata z autem, by pozbierać walizy i by je zawieźć do hotelu na rynku. Zabrał też żonę Eliezera. A sam Eli uznał, że skoro był tu już raz 7 lat temu, to może uda mu się poprowadzić kuzyna przez miasto i ruszył w dół ul.Powstańców.
Bezbłędnie doszedł do kamienicy dziadka, czyli pod Sobieskiego 15.
Weszliśmy na moment do DZ wzbudzając lekki popłoch u młodych dziennikarek. W końcu udało się nam dotrzeć do hotelu, gdzie goście poszli się rozpakować. Pani w recepcji znała niemiecki, więc
Przy okazji powiem, iż goście między sobą porozumiewali się po hebrajsku, a ze mną po angielsku.
Potem już został tylko obiad i to najbliżej gdzie się dało, czyli w Delicji. Widziałam, że są zmęczeni, bo poprzedniego dnia mieli długą podróż, więc pożegnałam się i poszłam na autobus z głową w chmurach - już rybnickich
Pierwszy dzień minął bardzo szybko. Na drugi dzień miały nas czekać archiwa - zarówno naszego USC jak i w Raciborzu.
Re: Mini reportaż z wizyty wnuków Józefa Manneberga
Dzień archiwów
W środę z rana poszliśmy najpierw do USC. I powiem Wam, że jestem pod wielkim pozytywnym wrażeniem. Panie były bardzo życzliwe i starały się pomóc jak mogły. Obaj panowie szukali dokumentów, które by im uściśliły fakty z życia rodziny. Z uwagi na to, że USC przechowuje dokumenty do 100 lat, a potem przekazywane są one do Archiwum w Raciborzu, to do przeszukania były lata od mniej więcej 1910-1939.
Super miła pani poprosiła nas o danie jej czasu na pokopanie w księgach, a my tymczasem poszliśmy zwiedzić muzeum. Głównie chodziło o zobaczenie nagrobków żydowskich, choć nie są one z ich rodziny.
Pan Dawid włączył gościom nagranie opowiadania Yaira Gila, potomka z rodziny Młynarskich. Rodzina ta była przed wojną właścicielami m.in. budynku dzisiejszego PTTK-u. Yair Gil nagrał opowieść na wystawę o rybnickich Żydach w ubiegłym roku. Otóż Młynarskim przedwojennym też udało się uciec Polski. Już przed wojną przyjaźnili się z rodziną Mannebergów, a w Palestynie nadal się odwiedzali.
Goście przeszli prawie całą ekspozycję stałą. W związku z tym, że szukali w Rybniku pralni (takiej na szybko), a ponoć jej nie ma, to uznali, iż należy pożyczyć rumplę z muzeum i zrobić pranie ręczne
W Palestynie, a później w Izraelu też takie rumple były w ich rodzinie Może nawet przywiezione z Rybnika, w końcu dziadek Józef handlował towarami żelaznymi.
Na koniec wizyty w muzeum goście wpisali się (oczywiście po hebrajsku) do księgi gości.
Z muzeum poszliśmy ponownie do USC, bo tam miały na nas czekać fotokopie aktu zgonu ich pradziadka Leopolda i aktu urodzenia Hansa (Jana) Manneberga.
Wsio załatwiła miła pani, której w tym momencie jeszcze raz dziękuję, i goście wyszli zauroczeni serdecznością w urzędach.
Dziękuję też panu Dawidowi, czyli ddrb, za książki o historii Rybnika Odebraliśmy je następnego dnia.
Poszliśmy na parking do auta, bo następnym urzędem miało być archiwum w Raciborzu. Po drodze pokazałam Nacynę, bo o niej im opowiadał dziadek, gdy byli szkrabami
cdn.
W środę z rana poszliśmy najpierw do USC. I powiem Wam, że jestem pod wielkim pozytywnym wrażeniem. Panie były bardzo życzliwe i starały się pomóc jak mogły. Obaj panowie szukali dokumentów, które by im uściśliły fakty z życia rodziny. Z uwagi na to, że USC przechowuje dokumenty do 100 lat, a potem przekazywane są one do Archiwum w Raciborzu, to do przeszukania były lata od mniej więcej 1910-1939.
Super miła pani poprosiła nas o danie jej czasu na pokopanie w księgach, a my tymczasem poszliśmy zwiedzić muzeum. Głównie chodziło o zobaczenie nagrobków żydowskich, choć nie są one z ich rodziny.
Pan Dawid włączył gościom nagranie opowiadania Yaira Gila, potomka z rodziny Młynarskich. Rodzina ta była przed wojną właścicielami m.in. budynku dzisiejszego PTTK-u. Yair Gil nagrał opowieść na wystawę o rybnickich Żydach w ubiegłym roku. Otóż Młynarskim przedwojennym też udało się uciec Polski. Już przed wojną przyjaźnili się z rodziną Mannebergów, a w Palestynie nadal się odwiedzali.
Goście przeszli prawie całą ekspozycję stałą. W związku z tym, że szukali w Rybniku pralni (takiej na szybko), a ponoć jej nie ma, to uznali, iż należy pożyczyć rumplę z muzeum i zrobić pranie ręczne
W Palestynie, a później w Izraelu też takie rumple były w ich rodzinie Może nawet przywiezione z Rybnika, w końcu dziadek Józef handlował towarami żelaznymi.
Na koniec wizyty w muzeum goście wpisali się (oczywiście po hebrajsku) do księgi gości.
Z muzeum poszliśmy ponownie do USC, bo tam miały na nas czekać fotokopie aktu zgonu ich pradziadka Leopolda i aktu urodzenia Hansa (Jana) Manneberga.
Wsio załatwiła miła pani, której w tym momencie jeszcze raz dziękuję, i goście wyszli zauroczeni serdecznością w urzędach.
Dziękuję też panu Dawidowi, czyli ddrb, za książki o historii Rybnika Odebraliśmy je następnego dnia.
Poszliśmy na parking do auta, bo następnym urzędem miało być archiwum w Raciborzu. Po drodze pokazałam Nacynę, bo o niej im opowiadał dziadek, gdy byli szkrabami
cdn.
Re: Mini reportaż z wizyty wnuków Józefa Manneberga
Fantastycznie się czyta Twój reportaż
Fajnie, że wszystko tak dobrze się udało
Fajnie, że wszystko tak dobrze się udało
www.rybnik.eu
- woytas
- Nadszyszkownik Generalny
- Posty: 7388
- Rejestracja: 6 gru 2006, o 21:33
- Lokalizacja: Stolica regionu
- Kontakt:
Re: Mini reportaż z wizyty wnuków Józefa Manneberga
Pewnie, że super
Księga Ezechiela: 25,17. "Ścieżka sprawiedliwych wiedzie przez nieprawości samolubnych i tyranię złych ludzi. Błogosławiony ten, co w imię miłosierdzia i dobrej woli prowadzi słabych doliną ciemności, bo on jest stróżem brata swego i znalazcą zagubionych dziatek. I dokonam srogiej pomsty w zapalczywym gniewie, na tych, którzy chcą zatruć i zniszczyć moich braci; i poznasz, że Ja jestem Pan, gdy wywrę na tobie swoją zemstę". BAAM! BAAM! BAAM!
Re: Mini reportaż z wizyty wnuków Józefa Manneberga
Wsio się udało Lecę dalej z opowieścią, bo wnet mnie zima zastanie.Zrzęda pisze:Fantastycznie się czyta Twój reportaż
Fajnie, że wszystko tak dobrze się udało
Jak wspomniałam wyżej pognaliśmy do Raciborza. Po drodze pokazałam im miejsce-działkę, którą miał ich dziadek i sprzedał w latach 20-tych. Miejsce to jest przy krzyżu przy ul.Raciborskiej. Analiza tekstów pana Michała Palicy i skonfrontowanie z nim tego co ja wiem i tego co on wie, upewniło mnie na 100%, że dom z barem Irena (w okolicach domu rodzinnego mirki1959) powstał na działce sprzedanej przez Józefa.
W trakcie jazdy opowiadałam o losach Raciborza w 1945 roku, jego spaleniu, pokazałam przedwojenną granicę na Lukasynie, fanzoliłam o powodzi i o czym się dało.
W raciborskim archiwum byłam po raz drugi w życiu i nawet, gdy tam będę po raz setny to i tak nie zrozumiem systemu wypisywania stu milionów karteczek, niezbędnych do otrzymania jakiejś księgi. Jestem na to za głupia
Dobrze, że wszędzie są uprzejmi i pomocni ludzie i takiego też miłego człowieka znam w tej instytucji. Gdyby nie jego pomoc, to bym się zakałapućkała w biurokratycznym systemie i goście niczego by nie znaleźli. A tak kolega mi dyktował co mam wpisywać, szybko przynosił następne księgi i jakoś to leciało, choć przyznam, że panował w moim umyśle chaos Chaos też był na stole.
Nie mówiąc o hałasie, który robiliśmy mieszaniną języków i ochami o achami przy natknięciu się na nazwisko Manneberg A obok nas pracowała pani doktor historyk z raciborskiej Wyższej Szkoły więc momentami jej naprawdę przeszkadzaliśmy.
Pierwsze achy były, gdy Michael znalazł wpis dot. urodzenia jego ojca Tu był szok, gdyż okazało się, że jego ojciec zawsze podawał datę urodzenia 5.11.1903 roku, a tu się okazuje, iż urodził się 6 listopada Michael stwierdził, że pójdzie na grób ojca (leży na cmentarzu w Bremen) i powie do słuchu , że przez lata w złym dniu robił imprezę.
http://grabsteine.genealogy.net/tomb.ph ... omb=26&b=M
Kombinowali jaki mógł być powód takiej pomyłki. Powiedziałam, że w przypadku katolików powód byłby błachy, czyli ojciec z radości się upija i gdy idzie zgłaszać narodziny dziecka dni mu się pierdzielą Ale w przypadku niemieckiego Żyda, raczej to nie wchodziło w rachubę.
Następne achy były, gdy dokopaliśmy się wzmianki o urodzeniu Józefa Manneberga 1 maja 1874 roku. Tu podano nawet wagę noworodka, który jak na tamte czasy był niezłym bykiem, bo ważył 4 kg
Natknęli się też na ciotkę, o której mało wiedzą, a która jakoś jest powiązania z rodziną Apt. Ja o tym wiedziałam, ale mało i za bardzo nie potrafiłam im pomóc. Jak już będę mieć więcej czasu, to zacznę tego szukać, bo wiem, że Aptowie wyjechali z Rybnika do Brazylii. Na analizowanie początków rodu, czyli linii w mieście Loslau, już zabrakło nam czasu. Ruth była głodna, ponadto kurz archiwalny przywołał problemy z alergią.
Obiecałam im, że sama tam pojadę ponownie i już na spokojnie będę grzebać w tych księgach. Informacji tam jest furrrrrrrrrrrrrrrraaaaaaaa.
Z Raciborza zabrałam ich do siebie do domu, bo Chwałowice sroce spod ogona nie wypadły. Tu też Józef Manneberg miał morgi, choć nie wiem gdzie.
Poza tym nie po to mi hipcio Gwiazdę na pergoli zrobił, by służyła tylko do tego, by sąsiedzi mieli o czym mówić
Obiad już na Hajdzie, bo to moje ulubione miejsce. I tam miałam nadzieję, że znajdę normalną zupę czosnkową (o wodzionce nie marzyłam), ale to była współczesna wydziwiona podróba. Grzanka z serem do tego, to już już szczyt "gesleryzmu", że to tak nazwę
Na Hajdzie telefonicznie dogadywałam się z dziennikarzami DZ (co najmniej jak jakiś rzecznik prasowy hahahahahaha), którzy chcieli się z gośćmi spotkać, ale terminy się nie potrafiły zgrać.
Na szczęście Gazeta Rybnicka, w osobie pani Sabiny, była dyspozycyjna i ustalona od dawna i za nią byłam spokojna.
Po późnym obiedzie pojechaliśmy jeszcze pod szkołę "Jedynkę" na Chrobrego. Do tej szkoły chodził ojciec Elizera (tego grubszego) a zarazem syn Józefa. Eli wiele słyszał o tym miejscu i wiedział, że naprzeciw była polska szkoła. Wówczas w dzisiejszej "1" była mniejszościowa szkoła niemiecka.
Eli, jako emerytowany dyrektor szkoły, a zarazem kiedyś wysoko postawiony urzędnik w izraelskim Ministerstwie Edukacji, uznał, że chyba nie jest to przyjazne miejsce. I ja mu przyznałam rację. Chodziłam do tej szkoły i jej nie znosiłam. Oczywiście jako dziecko jej nie znosiłam.
Szkoła dziś nosi imię Korczaka. Byłam ciekawa, czy współcześnie Izraelczycy wiedzą coś o Korczaku i się nie zawiodłam. Wiedzą i to naprawdę wiele.
Dzień się kończył, goście byli bardzo zmęczeni (ja zresztą też). Zawiozłam ich pod hotel, a sama popędziłam do domu, bo następnego dnia czekały nas już same wywiady
cdn.
Re: Mini reportaż z wizyty wnuków Józefa Manneberga
Dzień wywiadów , czyli czwartek 23 maja 2013 roku
Z gośćmi spotkałam się dopiero ok. godz. 11.30, bo niestety musiałam jechać na pogrzeb z rana
Za to spotkała się z nimi w hotelu Julia, o której Wam napomknęłam na samym początku wątku - ta, z którą miałam pogawędkę się w Krakowie. Mam nadzieję, że o Julii kiedyś mi przyjdzie tu jeszcze napisać
Po rozstaniu z Julią zostali już tylko dziennikarze. Pani Sabina Horzela-Piskula, której pióro bardzo cenię, z Gazety Rybnickiej czekała na telefon. Spotkaliśmy się na Rynku. Myślę, że i w tym przypadku nawiązały się nici wzajemnej sympatii, tym bardziej, że pani Sabina mogła sama się z gośćmi dogadywać po angielsku i była do tego wywiado-spaceru przygotowana.
Zdjęcia ze spaceru mówią same za siebie
W Parku Sztywnych Sabina zagadnęła o wodzionkę
Możecie posłuchać:
[youtube]http://www.youtube.com/watch?v=gB8_HRaH ... rw&index=1[/youtube]
Z parku Bukówka (nawiasem mówiąc 7 lat temu, gdy Eli był w Rybniku po raz pierwszy to ktoś z Urzędu Miasta wskazał mu ten park, jako były cmentarz żydowski) poszliśmy z powrotem w stronę Rynku.
Z gośćmi spotkałam się dopiero ok. godz. 11.30, bo niestety musiałam jechać na pogrzeb z rana
Za to spotkała się z nimi w hotelu Julia, o której Wam napomknęłam na samym początku wątku - ta, z którą miałam pogawędkę się w Krakowie. Mam nadzieję, że o Julii kiedyś mi przyjdzie tu jeszcze napisać
Po rozstaniu z Julią zostali już tylko dziennikarze. Pani Sabina Horzela-Piskula, której pióro bardzo cenię, z Gazety Rybnickiej czekała na telefon. Spotkaliśmy się na Rynku. Myślę, że i w tym przypadku nawiązały się nici wzajemnej sympatii, tym bardziej, że pani Sabina mogła sama się z gośćmi dogadywać po angielsku i była do tego wywiado-spaceru przygotowana.
Zdjęcia ze spaceru mówią same za siebie
W Parku Sztywnych Sabina zagadnęła o wodzionkę
Możecie posłuchać:
[youtube]http://www.youtube.com/watch?v=gB8_HRaH ... rw&index=1[/youtube]
Z parku Bukówka (nawiasem mówiąc 7 lat temu, gdy Eli był w Rybniku po raz pierwszy to ktoś z Urzędu Miasta wskazał mu ten park, jako były cmentarz żydowski) poszliśmy z powrotem w stronę Rynku.
Re: Mini reportaż z wizyty wnuków Józefa Manneberga
Na Rynku Eli opowiedział, gdzie urodził się ich dziadek. A urodził się w kamienicy przy Sobieskiego 2, czyli to nasz dawny "sportowy", a obecnie Dom Mody. Józef Manneberg urodził się mieszkanku, które Leopold (jego tata, a pradziadek moich gości) wynajmował od rodziny Priesterów. Całe imperium "handlu żelazem" powstało dużo później.
Kuzyni chcieli iść do gimnazjum, po drodze wstępując do kościoła, bo o tym miejscu opowiadali ich ojcowie i dziadek. Michael mi powiedział, że rano już był na mszy, z której nic nie rozumiał, ale bardzo mu się podobało. W każdym kącie świata chodzi do miejsc kultu religijnego i czerpie z tego siłę.
Super Też tak robię.
Następny przystanek to było gimnazjum na Cmentarnej, czyli nasza stara rybnicka szkoła.
Nie mogłam nie opowiedzieć o likwidacji cmentarza przez Niemców i wyrzucaniu ludzkich szczątków w miejscu, gdzie mamy parking przy Brudnioka
Jeszcze wspólne spojrzenie na kamienicę dziadka Józefa...
Z panią Sabiną i Gazetą Rybnicką pożegnaliśmy się pod Świerklańcem, bo gdzieś trza było się wzmocnić przed następnym wywiadem.
Opowieść o wizycie będzie pod koniec czerwca "GR" - zarówno w wydaniu internetowym jak i papierowym.
ciąg dalszy wkrótce...
Kuzyni chcieli iść do gimnazjum, po drodze wstępując do kościoła, bo o tym miejscu opowiadali ich ojcowie i dziadek. Michael mi powiedział, że rano już był na mszy, z której nic nie rozumiał, ale bardzo mu się podobało. W każdym kącie świata chodzi do miejsc kultu religijnego i czerpie z tego siłę.
Super Też tak robię.
Następny przystanek to było gimnazjum na Cmentarnej, czyli nasza stara rybnicka szkoła.
Nie mogłam nie opowiedzieć o likwidacji cmentarza przez Niemców i wyrzucaniu ludzkich szczątków w miejscu, gdzie mamy parking przy Brudnioka
Jeszcze wspólne spojrzenie na kamienicę dziadka Józefa...
Z panią Sabiną i Gazetą Rybnicką pożegnaliśmy się pod Świerklańcem, bo gdzieś trza było się wzmocnić przed następnym wywiadem.
Opowieść o wizycie będzie pod koniec czerwca "GR" - zarówno w wydaniu internetowym jak i papierowym.
ciąg dalszy wkrótce...
Re: Mini reportaż z wizyty wnuków Józefa Manneberga
Po obiedzie czekał na nas pan Król z Dziennika Zachodniego, który właśnie przy Sobieskiego 15 ma swą siedzibę. Eli opowiadał historię rodziny po raz kolejny A, uwierzcie mi, ma dar opowiadania. W końcu to emerytowany nauczyciel.
Michael dopowiadał wątki o swoich rodzicach. Opowiedział o historii, którą przeżył jego tata Ernst. Otóż Ernst w plebiscycie opowiedział się za Niemcami i zachował niemieckie obywatelstwo, choć pracował w Rybniku u swego ojca, czyli Józefa, który z kolei opowiedział się za Polską. Takie zagmatwane losy śląsko-żydowsko-niemiecko-polskie. Na naszym terenie sprawy mniejszości regulowała Konwencja Genewska. Ta sama konwencja działała po stronie niemieckiej. U nas chroniła Ernsta jako Niemca, a po stronie niemieckiej jako Żyda. Po dojściu Hitlera do władzy Ernst i jego żona Ilse (ur. w Katowicach) mieli problemy z uzyskiwaniem pozwolenia na pracę po polskiej stronie, czyli w Rybniku. Sami wtedy mieszkali w Gliwicach. Pewnego dnia Ernst zadecydował, że pojedzie aż do Berlina, by interweniować w jakimś wyższym urzędzie wydającym te pozwolenia. Gdy dotarł przed oblicze oficera ten odmówił wydania zgody na pracę w Rybniku wrzeszcząc, że nie będzie niemiecki Żyd pracował dla polskiego Żyda i państwa. Ernst jeszcze raz próbował nalegać, ale Niemiec przyłożył mu pistolet do głowy i powiedział, że jak natychmiast nie wyjdzie to go tu zastrzeli jak psa.
Ernst wrócił do Gliwic do żony i pierworodnego syna Klausa i podjął decyzję o wyjeździe do Palestyny.
Gdy po kilku miesiącach (ok. 1937 r.) gdy rodzina była spakowana do wyjazdu na stałe, to z Berlina przyszła zgoda na pracę w Polsce. Ernst z Ilse już z tego nie skorzystali i wyjechali jako pierwsi z całej rodziny do Palestyny. Michael przyszedł już tam na świat na początku lat 40-tych.
Tych ciekawostek z życia rodziny było multum, nie byłam w stanie wszystkiego sobie spisać.
Kuzyni jeszcze zwiedzili biura DZ zastanawiając się gdzie była kuchnia, gdzie mogła mieszkać Ana - śląska opiekunka, gdzie Janek (ojciec Eliezera) hodował kozę...
I jeszcze ostatnie zdjęcie przed kamienicą dziadków. To tu była siedziba firmy "Józef Manneberg Rybnicki Handel Żelazem".
Dziękuję Dziennikowi Zachodniemu, za takie miłe przyjęcie i pokazanie dawnych mannebergowych włości
Michael dopowiadał wątki o swoich rodzicach. Opowiedział o historii, którą przeżył jego tata Ernst. Otóż Ernst w plebiscycie opowiedział się za Niemcami i zachował niemieckie obywatelstwo, choć pracował w Rybniku u swego ojca, czyli Józefa, który z kolei opowiedział się za Polską. Takie zagmatwane losy śląsko-żydowsko-niemiecko-polskie. Na naszym terenie sprawy mniejszości regulowała Konwencja Genewska. Ta sama konwencja działała po stronie niemieckiej. U nas chroniła Ernsta jako Niemca, a po stronie niemieckiej jako Żyda. Po dojściu Hitlera do władzy Ernst i jego żona Ilse (ur. w Katowicach) mieli problemy z uzyskiwaniem pozwolenia na pracę po polskiej stronie, czyli w Rybniku. Sami wtedy mieszkali w Gliwicach. Pewnego dnia Ernst zadecydował, że pojedzie aż do Berlina, by interweniować w jakimś wyższym urzędzie wydającym te pozwolenia. Gdy dotarł przed oblicze oficera ten odmówił wydania zgody na pracę w Rybniku wrzeszcząc, że nie będzie niemiecki Żyd pracował dla polskiego Żyda i państwa. Ernst jeszcze raz próbował nalegać, ale Niemiec przyłożył mu pistolet do głowy i powiedział, że jak natychmiast nie wyjdzie to go tu zastrzeli jak psa.
Ernst wrócił do Gliwic do żony i pierworodnego syna Klausa i podjął decyzję o wyjeździe do Palestyny.
Gdy po kilku miesiącach (ok. 1937 r.) gdy rodzina była spakowana do wyjazdu na stałe, to z Berlina przyszła zgoda na pracę w Polsce. Ernst z Ilse już z tego nie skorzystali i wyjechali jako pierwsi z całej rodziny do Palestyny. Michael przyszedł już tam na świat na początku lat 40-tych.
Tych ciekawostek z życia rodziny było multum, nie byłam w stanie wszystkiego sobie spisać.
Kuzyni jeszcze zwiedzili biura DZ zastanawiając się gdzie była kuchnia, gdzie mogła mieszkać Ana - śląska opiekunka, gdzie Janek (ojciec Eliezera) hodował kozę...
I jeszcze ostatnie zdjęcie przed kamienicą dziadków. To tu była siedziba firmy "Józef Manneberg Rybnicki Handel Żelazem".
Dziękuję Dziennikowi Zachodniemu, za takie miłe przyjęcie i pokazanie dawnych mannebergowych włości
Re: Mini reportaż z wizyty wnuków Józefa Manneberga
Wywiady się skończyły, ale nie zakończył się dzień. Poszliśmy tyłami na zaplecze kamienicy Sobieskiego 2, czyli tam gdzie być może było małe mieszkanko, w którym urodził się Józef. I wyobraźcie sobie, że jest jeszcze u nas taka enklawa, takie stare coś, co nie jest oblepione styropianem. Coś co wygląda niezwykle w środku naszego "totalnie odnowionego" miasta.
Kuzyni długo analizowali, czy to było to, czy nie
Wszyscy ponownie padali ze zmęczenia, ale wiedziałam, że chce z gośćmi się spotkać mój kolega - znawca rybnickiej historii i architektury, właściciel "Galerii Pod Manekinem", czyli Jacek Kamiński.
Siedliśmy w kawiarence i zamówili pyszne ciasto a Jacek pędem biegł z drugiego końca miasta. Jak wtatarował, to tchu nie potrafił złapać, ale myślę, że gości ujął swoim pierwszym zdaniem "Nigdy w życiu nie pomyślałem sobie, że będę mieć tą przyjemność, iż poznam potomków Józefa Manneberga".
Oj tak, Jacek wie, że to były wielkie dni dla Rybnika. Rozpoczęły się kolejne opowieści. Tym razem Jacek mówił kiedy pierwszy raz jego dziadek opowiadał mu o przedwojennym prawym i uczciwym kupcu, u którego wszyscy kupowali materiały budowlane. Ponownie od naszego stolika biły pozytywne emocje i wielka sympatia obustronna.
Niestety, ja musiałam się zbierać, gdyż przyjechała po mnie Magda. Jacek został z nimi trochę, bo było jeszcze wiele do obgadania.
To był obfity w wydarzenia dzień.
Kuzyni długo analizowali, czy to było to, czy nie
Wszyscy ponownie padali ze zmęczenia, ale wiedziałam, że chce z gośćmi się spotkać mój kolega - znawca rybnickiej historii i architektury, właściciel "Galerii Pod Manekinem", czyli Jacek Kamiński.
Siedliśmy w kawiarence i zamówili pyszne ciasto a Jacek pędem biegł z drugiego końca miasta. Jak wtatarował, to tchu nie potrafił złapać, ale myślę, że gości ujął swoim pierwszym zdaniem "Nigdy w życiu nie pomyślałem sobie, że będę mieć tą przyjemność, iż poznam potomków Józefa Manneberga".
Oj tak, Jacek wie, że to były wielkie dni dla Rybnika. Rozpoczęły się kolejne opowieści. Tym razem Jacek mówił kiedy pierwszy raz jego dziadek opowiadał mu o przedwojennym prawym i uczciwym kupcu, u którego wszyscy kupowali materiały budowlane. Ponownie od naszego stolika biły pozytywne emocje i wielka sympatia obustronna.
Niestety, ja musiałam się zbierać, gdyż przyjechała po mnie Magda. Jacek został z nimi trochę, bo było jeszcze wiele do obgadania.
To był obfity w wydarzenia dzień.
Re: Mini reportaż z wizyty wnuków Józefa Manneberga
Wyjazd - piątek rano
Goście wyjeżdżali z Rybnika rano. Wracali do Krakowa, gdzie mieli jeszcze jeden nocleg. Tym razem zamówili taksówkę, gdyż jako się okazało z Rybnika do Krk kosztuje to 270 zł. Z Krk do Rybnika krakowski taryfiarz chciał 800 zł Nasze miasto więc w ich oczach zapunktowało i to nieźle.
Zresztą obaj Mannebergowie byli miastem zauroczeni i zachwyceni. I nie było to jakieś kadzenie.
Dzięki Zrzędzie mogłam im dać pamiątki z miasta, bo przyznam, że nawet nie miałabym kiedy ich kupić. UM mnie z rana poratował i mogłam dać pożegnalne pakety
Na wszelki wypadek jeszcze raz zapytałam o cenę taksówki, by potem w Krakowie nie okazało się, że to jednak np. 600 zł. Na szczęście wszystko odbyło się zgodnie z umową. Goście się spakowali, pożegnali i odjechali Michael na następny dzień miał lecieć już do Szwajcarii, a Eli z Ruth mieli zaplanowane Zakopane. Chcieli poznać miejsce, w którym wypoczywał raz do roku ich dziadek.
A ja zostałam z głową pełną opowieści, historii i z przekonaniem, że znalazłam przyjaciół w dalekich krajach.
Eli napisał mi wieczorem mejla z Krakowa i zawarł w nim bardzo ważne zdanie:
I mam nadzieję, że się jeszcze spotkamy
Goście wyjeżdżali z Rybnika rano. Wracali do Krakowa, gdzie mieli jeszcze jeden nocleg. Tym razem zamówili taksówkę, gdyż jako się okazało z Rybnika do Krk kosztuje to 270 zł. Z Krk do Rybnika krakowski taryfiarz chciał 800 zł Nasze miasto więc w ich oczach zapunktowało i to nieźle.
Zresztą obaj Mannebergowie byli miastem zauroczeni i zachwyceni. I nie było to jakieś kadzenie.
Dzięki Zrzędzie mogłam im dać pamiątki z miasta, bo przyznam, że nawet nie miałabym kiedy ich kupić. UM mnie z rana poratował i mogłam dać pożegnalne pakety
Na wszelki wypadek jeszcze raz zapytałam o cenę taksówki, by potem w Krakowie nie okazało się, że to jednak np. 600 zł. Na szczęście wszystko odbyło się zgodnie z umową. Goście się spakowali, pożegnali i odjechali Michael na następny dzień miał lecieć już do Szwajcarii, a Eli z Ruth mieli zaplanowane Zakopane. Chcieli poznać miejsce, w którym wypoczywał raz do roku ich dziadek.
A ja zostałam z głową pełną opowieści, historii i z przekonaniem, że znalazłam przyjaciół w dalekich krajach.
Eli napisał mi wieczorem mejla z Krakowa i zawarł w nim bardzo ważne zdanie:
Ja mam to samo wrażenieWe feel that we have known you for a long time.
I mam nadzieję, że się jeszcze spotkamy
Re: Mini reportaż z wizyty wnuków Józefa Manneberga
Wspaniała organizacja całej wyprawy, wątek z taksówkarzami - rodzynek na deser
--------------
https://www.youtube.com/watch?v=5-GGTA4XlTI&t=4s
https://www.youtube.com/watch?v=5-GGTA4XlTI&t=4s
Re: Mini reportaż z wizyty wnuków Józefa Manneberga
Nadałaś nowe znaczenie wyrażeniu "mini reportaż"
Re: Mini reportaż z wizyty wnuków Józefa Manneberga
Brawo Hipcia Wspaniała organizacja I wspaniale to wszystko opisałaś
Re: Mini reportaż z wizyty wnuków Józefa Manneberga
Fajnie sie to czyto.Szkoda ze To mini było.
Re: Mini reportaż z wizyty wnuków Józefa Manneberga
Dziękuję za miłe słowa
Teraz jeszcze musimy poczekać na Dziennik Zachodni i na Gazetę Rybnicką, bo tam też się ma coś ukazać.
Teraz jeszcze musimy poczekać na Dziennik Zachodni i na Gazetę Rybnicką, bo tam też się ma coś ukazać.
Re: Mini reportaż z wizyty wnuków Józefa Manneberga
W dzisiejszym Dzienniku Zachodnim jest artykuł o wizycie Mannebergów. Niestety nie znalazłam tego nigdzie w internecie.
Re: Mini reportaż z wizyty wnuków Józefa Manneberga
http://www.dziennikzachodni.pl/artykul/ ... ,id,t.html
Proszę bardzo, powinno wszystko się zgadzać z papierowym wydaniem
Jak zwykle brawa dla hipci
Proszę bardzo, powinno wszystko się zgadzać z papierowym wydaniem
Jak zwykle brawa dla hipci
Re: Mini reportaż z wizyty wnuków Józefa Manneberga
Dzięki Selm za znalezienie tego tekstu w sieci Poczytałam sobie komentarze, których nie rozumiem, bo są totalnie "z d...y". Nie za bardzo kumam, o co w tych komentach chodzi, ale to już inna sprawa.
- woytas
- Nadszyszkownik Generalny
- Posty: 7388
- Rejestracja: 6 gru 2006, o 21:33
- Lokalizacja: Stolica regionu
- Kontakt:
Re: Mini reportaż z wizyty wnuków Józefa Manneberga
Poprostu niektórzy myślą, że mają wyłączność na wiedzę o historii. Wg mnie trochę niezbyt szczęśliwy tytuł artykułu w gazecie...
Księga Ezechiela: 25,17. "Ścieżka sprawiedliwych wiedzie przez nieprawości samolubnych i tyranię złych ludzi. Błogosławiony ten, co w imię miłosierdzia i dobrej woli prowadzi słabych doliną ciemności, bo on jest stróżem brata swego i znalazcą zagubionych dziatek. I dokonam srogiej pomsty w zapalczywym gniewie, na tych, którzy chcą zatruć i zniszczyć moich braci; i poznasz, że Ja jestem Pan, gdy wywrę na tobie swoją zemstę". BAAM! BAAM! BAAM!
Re: Mini reportaż z wizyty wnuków Józefa Manneberga
Też tak uważam.woytas pisze: Wg mnie trochę niezbyt szczęśliwy tytuł artykułu w gazecie...
Re: Mini reportaż z wizyty wnuków Józefa Manneberga
Artykuł, którego autorką jest pani Sabina Horzela-Piskula - w Gazecie Rybnickiej
Link do wydania internetowego GR (str.46 i 47)
http://www.rybnik.eu/__files/rybnicka_67_2013.pdf
Link do wydania internetowego GR (str.46 i 47)
http://www.rybnik.eu/__files/rybnicka_67_2013.pdf
- woytas
- Nadszyszkownik Generalny
- Posty: 7388
- Rejestracja: 6 gru 2006, o 21:33
- Lokalizacja: Stolica regionu
- Kontakt:
Re: Mini reportaż z wizyty wnuków Józefa Manneberga
Pani Sabina jak zwykle, tradycyjnie, normalnie
fantastycznie napisała
fantastycznie napisała
Księga Ezechiela: 25,17. "Ścieżka sprawiedliwych wiedzie przez nieprawości samolubnych i tyranię złych ludzi. Błogosławiony ten, co w imię miłosierdzia i dobrej woli prowadzi słabych doliną ciemności, bo on jest stróżem brata swego i znalazcą zagubionych dziatek. I dokonam srogiej pomsty w zapalczywym gniewie, na tych, którzy chcą zatruć i zniszczyć moich braci; i poznasz, że Ja jestem Pan, gdy wywrę na tobie swoją zemstę". BAAM! BAAM! BAAM!